Dziś Krzysiek miał jechać do miasta po moje warzywa, ale wyskoczył zakup pszenicy dla ptaków. Fruwają po podwórku całe stada. Ptaki są tłuste i takie mają pozostać. Jeśli chodzi o moje jedzenie to pozostały resztki i wielkiego wyboru to ja dziś nie mam. Będzie jabłko, pomidor, bigos i surówka z kapusty. Rano się pomierzyłam i jeszcze jest tragicznie. Mam teraz 119/96/119. To 60 cm mniej, bo było 138/114/138. Na razie spada około 1 cm na kg. Odetchnę trochę gdy talia będzie poniżej 90. Ciało mam okropne - rzadkie, a skóra o zgrozo w niektórych miejscach się marszczy. Cóż wiek ma swoje prawa i brak ruchu też wychodzi.
Wczoraj byłam na spacerze w lesie. Las jest piękny i zawsze go kochałam. Kocham przyrodę - lasy, łąki, pola. Poczułam spokój. Wróciłam z kłączami cytrynowo-białych irysów i z bukietem. Później wyplewiłam w ziołach i zerwałam przytulię i trochę pokrzywy. Z pokrzywą się trzeba spieszyć, bo niedługo zakwitnie. Pobyt na powietrzu sprawił mi przyjemność. Niestety Krzysiek był niezadowolony, bo brakowało mu krzyżówek. Rozwiązuje po 10 godzin dziennie. To już obsesja. Dziś dalsza działalność na dworze. Czeka plewienie.
Mam problem z Krzyśka leczeniem. Bierze za dużo leków i trzeba będzie chyba schować i wydzielać. Jest otępiały, zaspany i słaby. Zupełnie nie ma rozsądku.